W załodze spędzamy ze sobą bardzo wiele czasu, w tym święta i dni, które w standardowej pracy niemal każdy obchodzi w towarzystwie bliskich osób. Dlatego tak ważne jest, czy w swojej załodze czujesz się dobrze, czy nie.
Każda linia lotnicza co 12 miesięcy szkoli załogi z tzw. CRM, czyli crew resource management, po polsku: zarządzanie zasobami załogi. Często szkolenia te, oprócz niezbędnej teorii, mają także element interaktywny, który ma na celu wzmocnienie relacji interpersonalnych, komunikacji i pracy zespołowej, tak, by następnie na pokładzie członkowie załogi kokpit – kabina mieli do siebie wzajemne zaufanie i umieli współpracować. Co zwłaszcza w sytuacjach awaryjnych jest rzeczą niezbędną.
W zależności od typu linii lotniczej i rodzaju wykonywanych przez nią operacji, możesz codziennie – przez dłuższy czas – latać z inną załogą albo wręcz na odwrót – spędzać bliżej nieokreślony czas z tymi samymi osobami, w tym na kilkudniowych lub kilkutygodniowych pobytach poza bazą macierzystą.
Gdy podróżujesz z tą samą załogą przez dłuższy czas, nieważne, jak bardzo się lubicie i darzycie sympatią: w pewnym momencie po prostu macie już swojego towarzystwa nieco dość. W jednej z moich linii lotniczych zdarzały się nam tzw. rotacje trwające nawet i 3 tygodnie. I o ile na początku każdej zmiany patrzyliśmy na siebie z sympatią, o tyle pod koniec rozstawaliśmy się czasem w emocjach, niekoniecznie pozytywnych. Jak to „między ludźmi” jest.
Jeśli zastanawiasz się w tym miejscu – bo miałam wiele takich pytań – co robi załoga „na pobytach”, mogę ujawnić Ci teraz niemal wszystkie nasze sekrety. I zaręczam, że raczej nie będziesz zszokowany/-a.
Najczęściej jesteśmy po prostu tak zmęczeni po lotach, że po wylądowaniu marzymy tylko o tym, by zjeść coś, co nie jest odgrzewane w pokładowym piekarniku ani nie było gotowane przez lotniczy catering, a potem odpocząć w pokoju. Bywały takie loty, gdy podczas trzydniowego pobytu w tym samym hotelu praktycznie nie widywałam moich kolegów z załogi. Każdy miał bowiem inne preferencje dotyczące zwiedzania lub po prostu odpoczywania w hotelu.
Kolacje na terenie hotelu nie zdarzały się zbyt często – chyba że lądowaliśmy bardzo późno wieczorem. Staraliśmy się zazwyczaj korzystać z pobytu w nieznanym miejscu i wychodzić wieczorem „na miasto”, zwiedzając przy okazji nowe restauracje i knajpki.
Dodatkowo, jak zauważyłam – i potwierdzają to moje koleżanki latające w pojedynkę w innych liniach – panów pilotów bardzo często trudno jest wciągnąć w jakąkolwiek aktywność poza pokładem. Często, gdy ty chcesz zwiedzać nowe miejsce, bo akurat macie do dyspozycji parę godzin przed kolejnym lotem, co nie zdarza się często, oni wymawiają się zmęczeniem. Muszą odpocząć w pokoju i nie jesteś w stanie zrobić nic, żeby z tego pokoju wyszli na zewnątrz.
Wiele razy zastanawiałyśmy się z dziewczynami, jak to jest, że oni, odbywający cały lot w pozycji siedzącej, są wiecznie zmęczeni. A my, robiące kilometry na nogach, często w szpilkach, kursując po pokładzie tam i z powrotem, dźwigając, pchając kilkudziesięciokilogramowy wózek z jedzeniem i piciem, schylające się przy zabezpieczeniu kabiny, znoszące hałas od silników, co zwłaszcza w przypadku samolotów turbośmigłowych jest niezwykle uciążliwe (stewardesy przecież nie mają podczas lotu wygłuszających słuchawek, w przeciwieństwie do pilotów) – po tym wszystkim nie jesteśmy zmęczone i mamy siły i energię na aktywność w miejscu pobytu. Taki paradoks lotnictwa.
Nie można jednak generalizować. Czasem trafiały mi się wyjątkowo aktywne załogi kokpitowi. W nowym miejscu wychodziliśmy do restauracji, na imprezę (gdy byliśmy dłużej na miejscu), na plażę, na basen, na zakupy, na zwiedzanie, na rejs statkiem, na przejażdżkę lokalnym pociągiem turystycznym – to te atrakcje, które pamiętam do dziś.
Były jednak i inne momenty – o wiele sympatyczniejsze. Pamiętam je do dziś.
(…)
✈️ (reszta tekstu dostępna w książce, którą piszę – zapraszam już wkrótce do lektury!) ✈️