Bezpieczeństwo najpierw – czyli po angielsku „safety first”. Nieważne, w jakiej linii lotniczej latasz. To jest jedno z pierwszych zdań, jakie usłyszysz podczas szkolenia.
„Safety is paramount” – mawiał mój znajomy kapitan z Portugalii. Zawsze, gdy opowiadał mi o swoich trudnych lądowaniach na Maderze – w Funchal (kto zna lub widział lotnisko, położenie, warunki atmosferyczne – ten wie, czemu), najpierw śmiał się, że były to dni, w których w pełni “zasłużył na swoją pensję”.
Nie wszystkie lądowania były możliwe. Nigdy nie tłumaczył się jednak przed nikim poza swoimi przełożonymi, dlaczego nie udało mu się wylądować. Zresztą w ogóle nie używał takiego zwrotu jak “nie udało się”. Jeśli już, to mówił dlaczego „lądowanie nie było możliwe”.
„Safety is paramount”, czyli „bezpieczeństwo jest nadrzędne”. Nadrzędne nad planami pasażerów i/lub załogi, nad kontraktem podpisanym przez handlowca na czarter na konkretne lotnisko, nad biadoleniem majętnego VIPa w kabinie, nad późniejszą koniecznością modyfikacji wylotu. Nad wszystkim tym będziemy myśleć potem. Pilot podejmuje decyzję w oparciu o sytuację faktyczną, obecną. I tylko to się liczy.
Całe przedstawienie zaczynało się dopiero na ziemi. Tylko zdążyliśmy wylądować nie tam, gdzie było to pierwotnie zakładane, a trzeba było mierzyć się z pytaniami, wyjaśnieniami, nierzadko pretensjami. Dla mnie – jako osoby, która przebywała z pasażerami w kabinie, zaczynało się to już w momencie ogłoszenia przez tzw. PA (przypominam, że to nazwa „mikrofonu”, przez który załoga zwraca się do pasażerów na pokładzie – skrót pochodzi od „Passenger Address”).
Zawsze, gdy musiałam zrobić niepopularną wśród pasażerów zapowiedź, czyli przekazać informację od kapitana, że warunków do lądowania nie ma i najprawdopodobniej nie będzie, wybierałam sobie jeden punkt na tylnej ściance samolotu, w który wpatrywałam się nieruchomo podczas całej zapowiedzi. Przerzucenie spojrzenia na któregoś z pasażerów groziło bowiem totalną dekoncentracją.
Zawsze znajdował się ktoś, kto nie był wyrozumiały. Ktoś, kto grymasem, gestem albo głośnym komentarzem wyrażał swoje niezadowolenie. W tym ostatnim przypadku często wywoływało to podobne reakcje u reszty pasażerów.
Najgorzej było na prywatnych czarterach grupowych, czyli takich, gdzie samolot został wynajęty przez jedną grupę znających się osób. W grupie raźniej – także i ponarzekać lub złożyć głośną skargę. Tylko zdążyłam odłożyć słuchawkę na miejsce, a musiałam cierpliwie odpowiadać na pytania.
„Dlaczego nie wylądujemy, skoro zapłaciliśmy tyle za czarter i od początku zgłaszaliśmy Waszemu handlowcowi, że chcemy właśnie tam wylądować?!”
„Nie możemy nie wylądować, bo spóźnimy się na autokar do innej miejscowości!”
„Co to za samolot, źle wyposażony, czemu nikt nie zgłaszał nam przed lotem, że to coś nie wyląduje w takich warunkach?”
„Czy Pani wie, że mamy już zamówiony lunch w hotelu na godz. 14? I co teraz? Przepadnie tyle pieniędzy, bo się spóźnimy, a tu ani zadzwonić, ani nic!”
„Co to za kapitan, co nie potrafi wylądować? Ostatnio lecieliśmy z Wami i leciał jakiś lepszy kapitan, jakoś sobie poradził!”
„Jak to nie wylądujemy, jaka mgła? Przecież my tu przez szybę z góry wyraźnie widzimy pas, to pilot go nie widzi?!”
To tylko niektóre ze skarg i zażaleń, które obecnie pamiętam.
(…)