Dla drużyn sportowych to wielkie udogodnienie,
nie musieć dostosowywać się do rozkładów regularnych linii lotniczych, ale móc dolecieć na mecz i wrócić po nim do domu zgodnie ze swoimi preferencjami czasowymi.
Małe samoloty, ok. 30-miejscowe, na których również latałam, są często wykorzystywane przez drużyny sportowe. Miejsca jest bowiem w sam raz dla całej ekipy (drużyna + sztab, czasem też goście, np. dziennikarze), a koszt przelotu małym samolotem najbardziej się kalkuluje.
Atmosfera na pokładzie, zwłaszcza na locie powrotnym, zależała od wyniku. I tak, jeśli drużyna wygrywała, atmosfera była gorąca. W wypadku przegranej natomiast było spokojnie i cicho: prawie nikt nic nie chciał podczas serwisu, nikt o nic nie pytał, załoga pokładowa miała więc pracy wyjątkowo mało.
Zawsze przed lotem powrotnym informowaliśmy się, jaki jest wynik, tak, by wiedzieć, czego możemy się spodziewać na pokładzie. I prawie zawsze mieliśmy rację.
Drużyn było wiele, z różnych dyscyplin: hokeiści, którzy po kilku wspólnych lotach opowiadali nam regularnie historie ze swojego życia, koszykarze, którzy zaprosili nas na pucharowy mecz, przed którego rozpoczęciem machali do mnie i pilotów z boiska podczas swojej rozgrzewki, piłkarze ręczni, których kapitan przesiadł się w trakcie długiego lotu do 1. rzędu i tłumaczył mi, jak ciężka i wymagająca świetnego przygotowania fizycznego jest ich dyscyplina.
Po kilku takich czarterach staliśmy się znawcami taktyk przedmeczowych, reguł, historii z treningów. I oczywiście, jako powiernicy tych sekretów, zachowywaliśmy dyskrecję. Zaufanie zobowiązuje.
Część opisanych poniżej historii pojawiała się już u mnie w poprzednich wpisach. Zebrałam te najciekawsze.
-
Piłkarki ręczne. Lecą na mecz pucharowy.
Dziewczyny są miłe, nie sprawiają problemów.
Niestety lot nie jest spokojny, niemal od początku towarzyszą nam turbulencje.
Gdy robię serwis, nagle jedna z piłkarek „dzwoni” po mnie. Pytam na migi z daleka, czy chodzi o coś z serwisu pokładowego. Potrząsa głową na nie.
Przerywam więc serwis i podchodzę do niej. Pokazuje mi palcem na siedzącą obok koleżankę.
Patrzę na nią: jest bardzo blada. Okazuje się, że boi się latać, a przez turbulencje dodatkowo bardzo źle się czuje.
Przesadzam je obie do pierwszego rzędu, by były bliżej mnie, w razie potrzeby.
Na reszcie drużyny nie robi to szczególnego wrażenia: okazuje się, że tak już z nią jest podczas każdego lotu. Boi się latać i ciężko to przeżywa.
Przekazuję info o tym kapitanowi. Ten zaprasza ją do kokpitu – na prywatnych czarterach, gdy wszyscy pasażerowie się znają, jest ten przywilej.
Piłkarka najpierw waha się, ostatecznie jednak po kilku minutach przyjmuje zaproszenie.
Gdy wchodzę do kokpitu pół godziny później, widzę zupełnie inną osobę: ucieszoną, zaintrygowaną, podziwiającą widoki przez kokpitowe szyby.
Pytam ją, czy wszystko OK. Uśmiechnięta mówi, że tak. Kapitan wytłumaczył jej i pokazał, co robią, gdy samolotem „trzęsie”, dziewczyna czuje się pewniej.
Po lądowaniu pozwalam sobie na żart: ponieważ wiem, że w kokpicie piloci mają włączony „podsłuch” komunikatów, które robię ja w kabinie, mówię do reszty zawodniczek, że samolotem wylądowała ich koleżanka z drużyny.
Ta wychodzi uradowana z kokpitu, dziękuje kapitanowi, a do mnie mówi, że od teraz już bardzo lubi latać.
(…)