– słyszałam i słyszę od wielu osób wykonujących „ziemskie zawody”.
Często słysząc to zdanie, miałam ochotę rzucić się na wypowiadającą je osobę. A przynajmniej troszeczkę poddusić.
W ciągu tych kilku lat pracowałam dla różnych, wręcz zupełnie różnych przewoźników, w kraju i za granicą. Każdy miał inną specyfikę latania, inny rodzaj pasażerów, inne destynacje, co przekładało się na warunki pracy personelu pokładowego.
Tak, jak każdy z nich się różnił, tak różni się lotnictwo. Nie wyrabiaj sobie więc opinii o tej pracy oglądając na Instagramie kolorowe zdjęcia dziewcząt z Emirates. Wielu przewoźników nie zapewnia nawet nocowań między lotami, o pobytach nie wspominając.
Ja sama, w dwóch pierwszych firmach, latałam przez kilka lat cztery razy dziennie tam i z powrotem, kończąc swój dzień w domu. Poza nim nocowałam w ciągu tych trzech lat raz: gdy zepsuł nam się samolot po przedostatnim, trzecim locie i musieliśmy przymusowo zostać na noc w hotelu na lotnisku.
Wtedy jeszcze nie wpadliśmy na to, by wozić ze sobą piżamkę i szczoteczkę do zębów. Na szczęście hotel był na to przygotowany.
Nic nie zwiedzaliśmy, nigdy nie nocowaliśmy
poza bazą macierzystą. I to też jest praca stewardesy. Tak pracuje wiele stewardes i stewardów, o których z pewnością wiele osób wykonujących inne zawody myśli, że to „praca marzeń”.
Przygotować kabinę do lotu, boarding pasażerów, przygotować kabinę do startu, start, przygotować wózek z cateringiem, zrobić serwis, zebrać śmieci, zrobić serwis, zebrać śmieci, sprawdzić toaletę (co 15 minut według przepisów – względy bezpieczeństwa), zebrać śmieci, przygotować kabinę do lądowania, wylądować, wypuścić pasażerów z pokładu, sprawdzić kabinę pod kątem bezpieczeństwa, posprzątać kabinę (w tle słyszeć już obsługę naziemną: „Are you ready for boarding?”, więc sprężać się z tym sprzątaniem kabiny!), widzieć pod samolotem czekający już autobus z pasażerami na kolejny lot, zdążyć tylko pokazać handlingowi, by jeszcze nie wypuszczał pasażerów z autobusu, bo trzeba usunąć worki ze śmieciami z pokładu, umyć sobie ręce (albo nie zdążyć – ups! – bo kapitan też już zaczął cię ponaglać „Are you ready?”), pokazać „kciuk” kierowcy autobusu, widzieć pasażerów już na schodach, pomyśleć sobie w szybkim międzyczasie „I znów nie zdążyłam zjeść kanapki ani skorzystać z toalety”, widzieć pierwszego pasażera już na progu drzwi, więc uśmiechnąć się szeroko i przyjaźnie (jak zwykle) i zabawa zaczyna się od początku po raz drugi.
A potem jeszcze kolejne dwa, a w niektórych liniach nawet i trzy – cztery takie powtórki z rozrywki pod rząd, tego samego dnia. A potem to samo kilka następnych dni z rzędu.
Według przepisów lotniczych możesz tak pracować 7 dni pod rząd, potem musisz mieć 36 godzin wolnego, licząc od godziny ostatniego lądowania. I już znowu możesz latać 7 dni z rzędu po 4 odcinki. A potem znów owe całe 36 godzin wolnego.
Czy nadal twierdzisz, że to „praca marzeń”?
OK, są i inni przewoźnicy (w mniejszości, ale są).
Tacy, którzy oferują nocowania i / lub pobyty. Nocowania zazwyczaj są krótkie, po przylocie hotel często znajduje się jeśli nie na, to w bliskiej okolicy lotniska. Linie lotnicze chcą bowiem zaoszczędzić na transporcie do hotelu.
(…)