„Człowiek może znieść bardzo dużo, lecz popełnia błąd sądząc, że potrafi znieść wszystko” – Fiodor Dostojewski
W trakcie tych kilku lat pracy w załodze na szczęście nie miałam na pokładzie trudnych sytuacji medycznych. Nikt nie był poważnie chory (z wyjątkiem kilku omdleń, choroby lokomocyjnej i histerii wynikającej ze strachu przed lataniem), nikt nie przypłacił też lotu życiem (choć w jednej z moich firm niestety przydarzył się zgon na pokładzie – przyczyną był zator).
Załogi, które w trakcie lotu musiały radzić sobie z trudnymi przypadkami zdrowotnymi lub też – niestety – doświadczyć zgonu na pokładzie, zawsze określają takie loty jako najtrudniejsze i czasem otrzymują nawet potem kilka dni wolnego, jeśli lot wyjątkowo zapadł im w pamięci. By wrócić znów na pokład w dobrej formie psychicznej.
Czasem jednak to nie przypadki medyczne powodują tego typu traumę. Czasem wydarzenia przed lotem, w trakcie lotu lub też po locie powodują, że nie można się w sobie szybko pozbierać.
Dla mnie najtrudniejszymi lotami, jakie wykonywałam w załodze, były czartery z osobami deportowanymi. Czartery, czyli samolot został w całości wynajęty przez państwo deportujące pasażerów, a na pokładzie znajdowały się także służby eskortujące, policja, lekarz i tłumacz.
Deportacje odbywały się z różnych powodów: część tych osób popełniła jakieś przestępstwo na terenie kraju, który ich deportował, a część po prostu nie spełniała jakichś określonych przepisami standardów lub wymogów.
Loty z tą pierwszą grupą były o tyle trudne, że wymagały pełnej gotowości psychicznej, nastawienia na możliwą agresję ze strony pasażerów oraz nieprzewidziane wydarzenia. Oczywiście pasażerowie ci znajdowali się każdorazowo pod opieką policji bądź przedstawicieli innych służb deportującego kraju.
Dwa razy zdarzyło mi się odbywać boarding w obstawie panów w kominiarkach, kamizelkach kuloodpornych, a pod schodami samolotu stali panowie z karabinami. Nie mam pojęcia, kim byli ci pasażerowie, ani co takiego zrobili. Czy byli to groźni czy może mniej groźni przestępcy. Nie znałam ich nazwisk ani żadnych szczegółów dotyczących lotu. Była to tajemnica.
Często jako załoga byliśmy proszeni o niepodawanie pasażerom destynacji lotu, gdyż nie wiedzieli oni dokąd lecą, jeśli lot deportacyjny odbywał się z przesiadką. Kilku z nich było agresywnych, w trakcie lotu miały miejsce przepychanki z eskortującymi policjantami, nigdy jednak nie było niebezpiecznie. Zawsze traktowałam ich jak normalnych pasażerów. Byłam uprzejma podczas serwisu, czasem nawet zdarzyło mi się uśmiechnąć.
Nie widzę bowiem powodu, dla którego miałabym traktować ich gorzej – każdy pasażer to dla mnie przede wszystkim człowiek. Od reszty była eskortująca policja i służby – ja wykonywałam swoją standardową pracę.
Przed lotem takim zawsze obowiązywały odpowiednie procedury: samolot był sprawdzany przez policję, załoga była często dodatkowo przeszukiwana, a przed boardingiem na pokładzie pojawiał się szef jednostki eskortującej, który przekazywał załodze informacje o deportowanych pasażerach oraz o ewentualnych szczególnych środkach bezpieczeństwa lub procedurach ze strony policji.
My odwdzięczaliśmy się tym samym: ja informowałam policjantów o naszych procedurach stosowanych podczas takich lotów, o usadzeniu pasażerów w konkretnych rzędach, a kapitan przekazywał informację o szczególnych warunkach lotu – jeśli takie były – o ewentualnej pogodzie, czasie przelotu.
Potem kapitan wraz z oficerem zamykali się w kokpicie ze względów bezpieczeństwa. Ja natomiast zostawałam w kabinie w oczekiwaniu na boarding deportowanych w towarzystwie uzbrojonej policji. Zawsze odbywał się on w ciszy. Nie było muzyki boardingowej, nie było zapowiedzi, nie było „dzień dobry” do pasażerów – najczęściej wygiętych w pół do przodu, z rękami skutymi kajdankami, prowadzonych od tyłu przez panów lub panie w kamizelkach z napisem „policja”.
Nie było więc nigdy zbyt miło. Chociaż nie… Kiedyś zdarzyło mi się, iż jeden z deportowanych podczas boardingu powiedział do mnie jako pierwszy „dzień dobry”, pytając mnie w dodatku „Jak się masz?” i bynajmniej nie był w tym ironiczny, wprawiając tym samym eskortującą go policję w lekkie zażenowanie. Pełna kulturka.
Loty te były więc szczególne, wymagały ponadprzeciętnego skupienia i ostrożności. Były jednak i inne czartery z deportowanymi…
Ja na szczęście wykonywałam taki tylko raz. Do dziś go jednak pamiętam i chyba już nigdy nie zapomnę.
Jeden z krajów UE deportował rodzinę z kalekim dzieckiem na wózku. Rodzina przyjechała do tego kraju z Bałkanów jakiś czas temu, dziecko otrzymywało rentę ze względu na niepełnosprawność. Matka nie pracowała, gdyż oprócz kalekiego dziecka miała jeszcze dwójkę małych, którymi zajmowała się w domu.
Wszystko było niby w porządku, dopóki ojciec, ze względu na poważną chorobę, nie stracił pracy, a rodzina tym samym – jakiegokolwiek źródła utrzymania. Tyle powiedziała nam eskortująca rodzinę obsługa.
Matka przez cały boarding płakała, błagając nas – załogę, byśmy nie wystartowali, by oni mogli zostać w kraju. Dzieci – zbyt małe, by cokolwiek rozumieć, myślały, że lecą na wycieczkę i cieszyły się. Dostały nawet cukierki od eskortujących policjantów. Ojciec – załamany sytuacją, cały lot milczał i nieruchomo wpatrywał się w szybę.
Widok ten był tak łamiący serce, iż z trudem wykonywałam swoje obowiązki na pokładzie. Kapitan sam zamknął drzwi od kokpitu, zanim ja zdążyłam to zrobić, by nie dochodził go płacz kobiety. Musiał bowiem skupić się na procedurach przed startem.
Eskortująca policja patrzyła na nas chyba ze zrozumieniem. Wszyscy wykonywaliśmy bowiem tylko swoją pracę. I czyjeś odgórne polecenia. I musieliśmy sobie z tym poradzić.
Po locie nie poszliśmy z załogą na kolację do miasta. Zostaliśmy w hotelu, by szybko coś zjeść. Nikt z nas nie miał nastroju do zwiedzania, jedzenia ani rozmowy.
Czasem w pracy wykonujesz rzeczy, z którymi się nie zgadzasz. Które łamią ci serce. Otwierają oczy na bezduszność przepisów i brak wrażliwości innych. Na niesprawiedliwość tego świata. Czasem ktoś płaci ci za pracę, w której ktoś inny cierpi.
Ja nauczyłam się wówczas, by zawsze starać się być humanitarnym i w człowieku widzieć przede wszystkim człowieka. Nigdy nie będę przeciwko ludziom słabszym, w trudniejszej sytuacji życiowej, pochodzącym z innych krajów i kultur, szukających lepszego życia w moim świecie. Nigdy nie będę przeciwko uchodźcom i ludziom w potrzebie.
Rzeczy, które wówczas widzisz i czujesz, do końca życia pozostaną w twojej głowie i sercu. Uczą cię jednak postaw, które w innych sytuacjach będziesz mógł zastosować. I tego także nauczyło mnie lotnictwo.
(…)