Idąc ulicą zobaczyłam scenkę, która przypomniała mi pewną historię jednego z lotów. Młoda matka z niemowlakiem w wózku odpowiadała głośno stojącej obok starszej kobiecie, która – jak wywnioskowałam z tonu matki – próbowała jej wcześniej zwrócić uwagę. Zdanie matki brzmiało: „To moje dziecko i ja wiem, co dla niego najlepsze, proszę się nie wtrącać”.
Dziwnym trafem wczułam się w sytuację starszej kobiety. I nawet trochę zaczęłam jej współczuć. Na jednym z lotów usłyszałam to bowiem kiedyś i ja. Wraz z resztą załogi.
Lot miał być standardowy, wszystko przebiegało zgodnie z planem. Po boardingu pasażerów zabezpieczaliśmy kabinę do startu. Pasy, półki, bagaż. Nagle w jednym z rzędów zrobiło się głośno. Mój kolega steward dyskutował z kobietą, która podróżowała z niemowlakiem i mężczyzną. Podchodząc do nich, usłyszałam, że chodzi o zapięcie pasa.
Stanęłam tuż obok kolegi i zobaczyłam dokładniej, o czyj pas chodzi. Na kolanach kobiety leżał tzw. infant belt, czyli pas dla niemowlaka, a w żargonie lotniczym „pas dla infanta” (niemowlaki na liście pasażerów, czyli tzw. PAX manifest oznaczane są skrótem INF, od angielskiego słowa „infant”, co weszło w potoczne użycie przez załogi lotnicze. Niemowlak to dla nas zatem po prostu infant, a pas dla niego to pas dla infanta. I już!).
Tak więc na kolanach owej kobiety leżał „pas dla infanta”, niemowlaka jednak widać nie było. Nagle dostrzegłam coś, co wprawiło mnie w zdumienie, żeby nie napisać osłupienie. Pod fotelem naprzeciwko kobiety, czyli rząd przed nią – na podłodze – tam, gdzie często umieszcza się bagaż podręczny, zwłaszcza taki, który nie mieści się do górnych półek w kabinie pasażerskiej, leżał sobie ów niemowlak.
Leżał na dywanie, po prostu. A pas, którym według procedur powinien zostać przypięty do pasa osoby trzymającej go na kolanach, w tym wypadku matki, leżał u owej matki na kolanach jako niepotrzebny.
Gdy zbliżyłam się, kolega steward usiłował jej wytłumaczyć, że pozycja ta nie jest bezpieczna dla dziecka, gdyż niemowlak nie jest przypięty pasem i ogólnie jest to wbrew przepisom. Kobieta jednak nie przyjmowała tego do wiadomości.
Wszyscy pasażerowie siedzieli już od dawna na swoich miejscach, samolot znajdował się na drodze kołowania. Kołowanie do pasa startowego to ostatni moment, w którym personel pokładowy zabezpiecza finalnie kabinę, a następnie zgłasza ją intercomem, czyli naszą pokładową słuchawką, do kokpitu. W naszej firmie mówiło się wówczas do pilotów: „Cabin and galley secured”.
Mieliśmy więc coraz mniej czasu. Postanowiłam wesprzeć kolegę. Wyjaśniłam pani, że dziecko w takiej pozycji nie może wystartować, bo nie jest to zgodne z naszymi procedurami. Nigdy zresztą nie zdarzyło się nam, by według któregoś z rodziców ich niemowlak miał leżeć podczas startu na podłodze.
Nieważne zresztą, gdzie by nie leżał – niemowlę nieprzypięte pasem przed startem powoduje, iż automatycznie cała kabina pasażerska nie jest gotowa do startu. Nie możemy więc zgłosić pilotom „cabin secured”, bo po prostu nie jest ona „secured” – czyli nie jest zabezpieczona. A bez komendy „cabin secured” z kabiny żaden kapitan nie wystartuje.
W odpowiedzi na moje wyjaśnienia usłyszałam od pani, że to jej dziecko i ona sama decyduje, co dla niego jest najlepsze. Według niej ta pozycja jest bezpieczna i wygodna dla dziecka i ona „bierze to na siebie”. Niestety, ale żaden pasażer nie może wziąć na siebie odpowiedzialności za bezpieczeństwo innego pasażera, w tym wypadku niemowlęcia. Odpowiedzialność spoczywa na załodze.
Pani w dalszym ciągu nie dała się przekonać, a wezwana na miejsce szefowa pokładu, która była już trzecim członkiem załogi próbującym wytłumaczyć matce, by jednak zapięła dziecko pasem, niestety również nic nie wskórała. Sytuacja robiła się coraz bardziej napięta, pozostali pasażerowie odwracali się zaciekawieni oraz zaniepokojeni tym, co dzieje się w jednym z tylnych rzędów, które zajmowała owa rodzina, a my mieliśmy coraz mniej czasu.
Samolot właśnie dokołował do pasa, stał i czekał cierpliwie, aż szefowa pokładu wykona magiczny telefon do kokpitu zgłaszający kabinę gotową do startu. W takich sytuacjach piloci często cierpliwie czekali. Wiedzieli, że nikt z nas nie zapomniał zadzwonić i zgłosić kabiny – był to jeden z naszych podstawowych obowiązków, odtwarzany regularnie przed każdym startem. Jeśli więc telefonu z kabiny nie było, przyjmowali, że coś nas zatrzymało. Widocznie zabezpieczenie kabiny zajmowało nam więcej czasu.
Aby jednak nie przedłużać sytuacji, która wydawała się nie mieć rozwiązania, szefowa zadzwoniła do kokpitu z nieco inną niż zazwyczaj informacją. Tym razem nie padło „cabin secured”, a zdziwieni piloci, oczekujący na pasie na możliwość startu, usłyszeli, że na podłodze leży sobie niczego nieświadomy niemowlak, którego rodzice odmawiają przypięcia go pasem ze względu na jego wygodę.
Nie słyszałam całej rozmowy. Chwilę po jej zakończeniu otworzyły się drzwi od kokpitu i wyszedł z niego kapitan. W trakcie mojej kilkuletniej przygody z lotnictwem był to pierwszy i jedyny raz, kiedy któryś z pilotów opuścił kokpit samolotu stojącego już na pasie startowym.
(…)