Lipiec 2015. Paryż, mamy lecieć do Zurychu.
Lot z VIPem. Lot niby ma być krótki, ale za to przygotowania do niego długie i solidne.
Kim jest VIP, nie wiemy (jak zwykle, a raczej – jak często).
My, stewardesy, wiemy tylko, że mamy zameldować się w biurze o 4:00 rano. Szefowa wymyśliła, że na tym akurat locie wszystkie musimy wyglądać identycznie. W biurze uczeszą nas więc jednakowo i umalują.
Rzadko zdarzał nam się taki „full pakiet”. To znaczyło, że VIP jest jakimś ważnym VIPem.
Żeby zdążyć dojechać do biura tak wcześnie, musiałam wstać o 2:30. Pora, o której część moich znajomych dopiero kładła się spać. Ja musiałam być już gotowa do pracy, w pełni sił, w dobrej formie. I nawet, jeśli nie byłam, musiałam sprawiać takie wrażenie. Za to mi w końcu płacą.
Wstawanie w środku nocy było jedyną rzeczą, za którą nie cierpiałam lotnictwa. Całą resztę mogłam przeboleć – opóźnienia, nieplanowane obsuwy czasowe i lądowania nie tam, gdzie przewidziano. Awarie, usterki, upał, mróz – nic mi nie przeszkadzało tak, jak budzik dzwoniący o godzinie, kiedy normalny człowiek spał.
Mimo kilku lat spędzonych na pokładzie, nie mogłam się do tego przyzwyczaić. Ani tego polubić.
Budzik zadzwonił o 2:30.
W biurze byłam chwilę przed 4:00. Moje dwie koleżanki już tam były, szefowa dojechała na końcu. Jej prawo.
Najlepiej mieli piloci. Oni po prostu wstawali, ubierali się, wyjeżdżali z domu. Zazdrościłam im o takiej porze tego, że nie muszą czesać się ani malować. I że nikt przed lotem nie będzie oceniał ich – tzw. w lotnictwie na określenie wyglądu stewardes – „groomingu”.
Pani, która miała za zadanie przygotować moje włosy zaczęła od lamentu, że są przesuszone, tzn. że używam na lotach zbyt dużo lakieru.
Lakier to najlepszy przyjaciel stewardesy i jej koków, gdy na wietrze musi maszerować po płycie lotniska, gdy na pokładzie musi schylać się i wykonywać masę innych ruchów w tej – niestety, ale – fizycznej pracy.
Fryzura musiała zawsze być nienaganna, więc lakier o trwałości 5, a minimum 4 (panowie – sorry, panie na pewno będą wiedzieć o czym mówię) to była podstawa.
Pani stwierdziła, że mam typowe włosy stewardesy – zniszczone lakierem, „nieoddychające”, bo wiecznie utrwalone, związane najsilniej, jak można.
Cóż miałam odpowiedzieć – takie życie, taka praca.
Pani starała się, czesząc mnie, wytłumaczyć mi, jak można czesać się inaczej, niestety wszystko, co opisywała, było dla mnie suchą teorią kogoś, kto o lataniu i tym, na co narażona jest fryzura stewardesy, nie ma pojęcia z autopsji, czyli nie ma w ogóle pojęcia.
Posłusznie kiwałam głową słuchając owej pani. Nie miałam ochoty dyskutować z nikim o 4 nad ranem. Zastanawiałam się jednocześnie, skąd w tej pani taka gadatliwość o tak wczesnej porze i trochę jej tego zazdrościłam.
Po tym, jak już wszystkie zostałyśmy uczesane i umalowane,
zebrałyśmy się na tzw. briefing, czyli odprawę załogi przed lotem.
(…)
✈️ (reszta tekstu dostępna w książce, którą piszę – zapraszam już wkrótce do lektury!) ✈️
* powyższy wpis jest częścią mojej powstającej książki. Kopiowanie fragmentów bez zgody autorki jest zabronione. Dziękuję.