Zniżanie do lądowania. Włączony znak „zapiąć pasy”.
Sprawdziłam kabinę, siadam na jumpseat, jesteśmy już bardzo nisko.
Chwilę później jeden z pasażerów nagle wstaje i idzie do toalety.
Nie wierząc w to, co widzę, biorę do ręki PA (czyli tę „słuchawkę”, przez którą robimy zapowiedzi pokładowe) i proszę pasażera, by wrócił na miejsce. Dodaję, że za jakieś paręnaście sekund przyziemimy.
Pan ma to gdzieś, odwraca się w moją stronę, a następnie kontynuuje wycieczkę do łazienki. Niestety nie udaje mu się do niej dotrzeć, ląduje głową na dywanie.
Klient nasz pan.
Inny lot.
Wystartowaliśmy. Wznosimy się od jakiejś niecałej minuty.
Jedna z pasażerek siedzących w przednich rzędach naciska dzwonek wzywania załogi.
Na moje pytanie, czy coś się stało, krzyczy do mnie, że chce jej się pić.
Odpowiadam pani, że serwis będzie po wyłączeniu przez kapitana znaku „zapiąć pasy”, ten znak obowiązuje po starcie także i mnie. Nie mogę wstać, jeśli w kabinie nie dzieje się nic wyjątkowego.
Dla pasażerki najwyraźniej jest to jednak sytuacja wyjątkowa. Powtarza, że chce jej się pić i nie będzie czekać. Biorę więc znów do ręki PA i przekazuję głośno pani, co słyszy reszta pokładu, że ogromnie mi przykro, ale musi wykazać się cierpliwością.
Pani odpina się z pasów, wstaje, otwiera półkę i szuka swojej torby, w której, jak zdążyłam się zorientować, ma swoje własne picie.
Niestety nie udaje jej się dokończyć operacji – w tym momencie akurat przedzieramy się przez chmury i na skutek lekkich turbulencji plecak znajdujący się w półce wypada pani na głowę. Pani przestraszona odwraca się w moją stronę.
Uśmiecham się do pani, cóż więcej mogę? Klient nasz pan.
Każdy z nas jest kowalem własnego losu. Każdy z nas odpowiada za swoje decyzje.
Załoga pokładowa jest po to, by instruować pasażerów, pomagać, informować, dbać o ich bezpieczeństwo.
Pasażerowie nie są jednak osobami ubezwłasnowolnionymi. Jeśli po przekazanej przez załogę informacji nadal robią swoje – załoga reaguje lub nie.
Jeśli sytuacja jest poważna lub zagraża bezpieczeństwu innych osób na pokładzie – zareagujemy.
Jeśli jednak pasażer sam robi sobie krzywdę na własne życzenie, czasem zostawiamy go samemu sobie. Zrobienie sobie krzywdy jest bowiem czasem najlepszą nauczką i zapada w pamięć na przyszłość.
Każdorazowo, gdy udziela się pomocy innym ludziom – i tak szkolono również nas – obowiązuje zasada zapewnienia najpierw bezpieczeństwa samemu sobie.
I tak, jak ratownik udzielający pierwszej pomocy może od niej odstąpić, gdy sytuacja zagraża jego własnemu bezpieczeństwu, tak załoga pokładowa musi pamiętać, by zapewnić bezpieczeństwo sobie.
Jeśli bowiem coś stanie się załodze, pasażerowie są pozostawieni sami sobie. I niekoniecznie będą wiedzieli, jak zachować się na wypadek sytuacji awaryjnej, albo w razie zwykłej potrzeby.
Dlatego więc będziemy informować, prosić, pouczać do skutku, ale jeśli upartość pasażera wygrywa, czasem pozostaje mu przewrócić się na dywanie w drodze do toalety, gdy samolot jest nisko, albo uderzyć się w głowę wypadającą z półki torbą, gdy otwiera ją w trakcie turbulencji.
Z innych ciekawych sytuacji widziałam już wbijający się w brzuch pasażera otwarty stolik, gdy samolot przed lądowaniem wykonał gwałtowny manewr (pan nie rozumiał, czemu ma zamknąć stolik do lądowania i ostatecznie otworzył go ponownie, gdy załoga usiadła już na swój jumpseat i zapięła się pasem) oraz pana oblewającego się gorącą kawą, po tym jak praktycznie wymusił na mnie nalanie mu jej podczas serwisu, który chciałam właśnie przerwać po informacji od kapitana, że za chwilę wlecimy w strefę turbulencji.
Klient nasz pan.
Jeśli kiedyś polecisz samolotem i usłyszysz prośbę, informację, instrukcję od kogokolwiek z załogi,
kto Twoim zdaniem nie wie, o czym mówi, bo jest – cytuję – „młodą stewardesą, która nie wie zbyt wiele o życiu”, stewardem, który „pewnie gada, bo tak go wyszkolili, a to i tak się nie wydarzy” albo kimkolwiek innym, którego słowa nie wydają Ci się sensowne, wiedz, że nie jesteś naszym więźniem.
Możesz nie rozumieć, że te osoby wiedzą coś, czego Ty sobie nie potrafisz wyobrazić.
Możesz chcieć dumnie postawić na swoim, by popisać się przed innymi i udowodnić, że jesteś mądrzejszy.
Możesz próbować naginać przepisy dla własnej wygody, bo kupiłeś bilet i uważasz się za pana i władcę pokładu.
A może nawet wydaje Ci się – co też zdarzało nam się słyszeć – że zapłaciłeś za lot i załoga jest do Twojej dyspozycji.
Przyzwyczailiśmy się już, że są pasażerowie, którym wydaje się, że kupili stewardesę wraz z biletem. Nie obraża nas to, zadbamy o Twój komfort, ale na głowę sobie wejść nie damy.
Jeśli nie zagrażasz bezpieczeństwu innych, może Ci się udać nas „przechytrzyć”.
Ryzyko jest jednak takie, że może Ci się również nie udać. W najlepszym wypadku ktoś inny się z Ciebie pośmieje. W najgorszym wypadku możesz zrobić sobie krzywdę.
Koniec końców, my i tak Ci wtedy pomożemy.
I nie musisz być nam za to wdzięczny, nie przywykliśmy. Bo klient nasz pan.