– brak rutyny jest jednym z głównych wyznaczników tej branży.
Nie oznacza to jednak automatycznie czegoś przeciwnego: że za każdym razem jest ciekawie. W lotnictwie po prostu nie ma powtarzalności. Każdy lot jest inny.
Czasem było pięknie. Czasem było ciężko. Jak to jednak ktoś kiedyś ujął, w odniesieniu do życia wprawdzie, lecz w lotnictwie zdecydowanie można przyjąć to za maksymę: „Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Ale że będzie warto”.
Za każdym razem, gdy pytano mnie na profilach mojego bloga w social media, czy mam zdjęcia z lotów, kto był pasażerem, gdzie lecieliśmy i kiedy – nigdy na to nie odpowiadałam, ani publicznie ani prywatnie. Mimo że chwilowo „zeszłam na ziemię” i z pasażerami tymi, jak i moimi ówczesnymi przewoźnikami, nie łączą mnie już relacje służbowe.
Wszystkie historie przeze mnie opisywane są autentyczne, lecz żadnej nie opiszę nigdy na tyle, by ktokolwiek mógł zidentyfikować lot bądź pasażera. Dlatego też imiona bohaterów, jak i destynacje oraz czas zostały zmienione.
Mój blog i książka mają na celu zaspokojenie ciekawości przeciętnego czytelnika, niepracującego nigdy w lotnictwie, bo takich pytań miałam i mam wiele. Z pewnością nie mają natomiast na celu ośmieszenia, zdyskredytowania kogoś lub upublicznienia czegoś, co było i jest prywatne. To nie moje standardy zawodowe i ludzkie.
Chętnie jednak wracam pamięcią do moich lotów i chętnie o nich piszę. Zwłaszcza o tych, które już chyba na zawsze zapadną w mojej pamięci…
1. Czarter z piłkarzami. Liga europejska.
Na pokład chcą wnieść:
– ogromną tablicę z boiskiem piłkarskim, na której mają w trakcie lotu rozrysowywać taktykę (nie mieści się ona w naszej kabinie pasażerskiej),
– pokrowiec z garniturami, który „obowiązkowo musi wisieć na wieszaku, by się nie pomięły, bo mecz będzie w telewizji” (niestety nie mamy na pokładzie szafy),
– spray z lekiem dla kontuzjowanego piłkarza – spray nie może lecieć na pokładzie, bo znajduje się na liście materiałów niebezpiecznych, zabronionych do przewozu w kabinie pasażerskiej
– oraz igły do zastrzyków, które odbiera im już wcześniej obsługa naziemna.
Do bagażnika samolotu chcą natomiast upchnąć:
– pięć metalowych skrzyń z wyposażeniem na mecz.
Po ich zważeniu okazuje się, że możemy zabrać tylko trzy skrzynie, inaczej będziemy zbyt ciężcy i nie wystartujemy.
Jest afera, którą tłumaczę ja. Kapitan nie zna francuskiego, a drużyna słabo mówi po angielsku.
Ostatecznie dwie skrzynie odjeżdżają spod samolotu wynajętym autokarem, do którego przesiada się również kilku zawodników bojących się latać. Wychodząc z pokładu, kłaniają się w pas kapitanowi, że „nie zgodził się zabrać tamtych dwóch skrzyń”. Kapitan dostaje nawet w prezencie koszulkę piłkarską z autografem.
W tle wręczania prezentu i robienia pamiątkowych zdjęć, o które poprosili uradowani piłkarze z fobią lotniczą, wściekły kierownik drużyny oznajmia naszej załodze, że ich klub piłkarski naszą linią już nigdy nigdzie nie poleci.
(…)