Jest piątek, w grafikach mamy wolne do niedzieli. A raczej – mieliśmy. Jak to na czarterach ad hoc bywa, nasi handlowcy sprzedali właśnie rejs.
Wiemy tylko, że następnego dnia lecimy. Po południu. Na cały weekend.
Jak to przed lotem prywatnym bywa, klient – pasażer, przekazuje naszej firmie wytyczne, uwagi, życzenia. W tym – odnośnie cateringu. Bardzo często pasażerowie wskazują swoje preferencje co do posiłków, informacje o alergiach pokarmowych, ulubionych oraz znienawidzonych potrawach. Handlowcy lub broker przekazują to następnie naszej załodze oraz kolegom z biura, którzy zajmują się zamawianiem cateringu.
Tym razem jednak nic takiego nie nadeszło. Dostajemy za to enigmatyczną i zastanawiającą nas wszystkich informację, że na pokładzie ma być piwo. Bardzo dużo piwa. Minimum 10 puszek lub butelek na głowę. A tych „głów” podczas lotu mamy mieć 16. Wyłącznie męskich głów.
Lot mamy za 24 godziny. Zamówienie cateringu składającego się wyłącznie z piw – na lotnisku, na sobotę – będzie dość ciekawym, w tym cenowo, doświadczeniem. Na tyle ciekawym, że pozwalamy sobie z niego zrezygnować. Pojedziemy po prostu do supermarketu i kupimy owe 160 piw.
Załoga jeżdżąca na zakupy dla pasażerów – standard na prywatnych czarterach. Aczkolwiek standardem nie możemy zdecydowanie nazwać kupowania wyłącznie 160 puszek alkoholu. Cóż, klient nasz pan.
Mnie, jako jedyną stewardesę na pokładzie naszego małego samolotu interesuje co innego: kto właściwie z nami leci? I po co im te 160 piw? Jako że moi dwaj koledzy z kokpitu zamkną się tuż przed boardingiem na cały lot i nie będą musieli użerać się z pasażerami pijącymi alkohol, tak więc to mnie najbardziej intryguje odpowiedź na powyższe pytanie.
Piszę zatem maila do naszego handlowca, który dostał od brokera ów czarter. Kolega odpisuje mi w odpowiedzi, że lecą z nami kibice piłkarscy na mecz.
„No nie…” – mówię sobie w duchu. Tego nie zdzierżę. Kibice futbolu to bowiem najbardziej „wyjątkowa” kategoria pasażerów, jaką mamy czasem okazję gościć. W każdej linii lotniczej, w której kiedykolwiek latałam, było podobnie – czartery z kibicami to zawsze wyzwanie dla personelu pokładowego.
Kiedyś podczas boardingu złamali nam oparcie fotela, a ponieważ żadna z nas, stewardes, nie patrzyła akurat w ich stronę, szukałyśmy sprawcy tego incydentu. Nikt z kibiców-pasażerów nie chciał się przyznać, twierdzili wręcz, że „tak już było, gdy weszli”. Jak się potem okazało, naprawa owego oparcia kosztowała firmę niezłą kwotę, gdyż panowie złamali nam trzon siedzenia.
Samolot z niesprawnym fotelem latał tak paręnaście dni, każdorazowo skazując nas na sprzedaż jednego biletu mniej. Ze względów bezpieczeństwa takie miejsce nie może być bowiem zajmowane do czasu usunięcia usterki.
Sprawcy tego zdarzenia byli jednak – a przynajmniej takie sprawiali wrażenie – w miarę trzeźwi. „W miarę”, bo tego tak naprawdę nigdy nie da się wiarygodnie ocenić. Oni po prostu zawsze są tak głośni, że nigdy nie wiemy, czy to sprawka „procentów” przed lotem, czy może ich temperamentu.
Tym razem jednak każdy z kibiców ma dostać na pokładzie 10 piw. Lot jest krótki: trwa nieco ponad godzinę – no, może niecałe półtorej ze względu na pogodę. Mamy lecieć pod wiatr, przez co nasza prędkość nie będzie taka, jak standardowo zakładano.
Mimo wszystko nie jest to jednak taka długość lotu, która dawałaby każdemu osobnikowi na pokładzie czas na spokojne skonsumowanie 10 piw, tym bardziej, że serwis rozpoczynam jakiś kwadrans po starcie, a kwadrans przed lądowaniem go kończę. Zostaje im więc niecała godzina.
Zastanawiam się więc, kim oni są, że nasi handlowcy zgodzili się na taką umowę? Sprzedawcy, mimo że zawsze starają się dogodzić kontrahentom jak mogą, są jednak świadomi przepisów i ograniczeń na pokładzie. Znają już poszczególne typy klientów i z reguły nie zgadzają się na podobne zamówienia, gdy możliwe jest, że pasażerowie mogą przez to sprawić problemy załodze.
„Zwykli” kibice raczej nie mieliby na to szans – znam już dość dobrze moich kolegów-handlowców, by mieć podejrzenia, że tym razem coś kręcą. Dzielę się moimi spostrzeżeniami z pilotami i inżynierem, który towarzyszy nam w wycieczce do supermarketu po owe piwa.
Jesteśmy tym razem w małej miejscowości za granicą, bardzo małej. Niemal wszyscy nas kojarzą. Niektórzy klienci sklepu przyglądają nam się dziwnie, gdy odliczamy 160 piw i kolejno ściągamy zgrzewki puszek z półek, a następnie taszczemy je do kasy. Prawdziwa gorączka piątkowej nocy u lotników.
Ładujemy grzecznie piwa do bagażnika naszego załogowego mini-vana i wieziemy zgrzewki do hangaru. Jutro załadujemy je przed lotem do kabiny. 160 puszek – gdzie ja to zmieszczę? Będę musiała przyjechać do samolotu o wiele wcześniej, by poupychać to wszystko na pokładzie.
Tak też zrobiłam. Po tych kilku latach pracy na małym samolocie stałam się mistrzynią znajdowania na wszystko miejsca w kabinie. Udało się. Puszki załadowane. Toaleta przygotowana – jako że zakładamy, iż po konsumpcji będzie ona w ciągłym użyciu. Jesteśmy „ready for boarding”.
Gdy tak sobie czekamy na pokładzie, nagle pod schody podjeżdża nam dość elegancki samochodzik, z którego wysiada pan w garniturze. O tym, że jest z obsługi naziemnej, świadczy tylko nałożona na marynarkę handlingowa kamizelka. Pan otwiera bagażnik, z którego wyciąga złożony czerwony rulonik, który w rzeczywistości okazuje się być czerwonym dywanikiem. Po rozłożeniu go przed naszymi schodami moim oczom ukazuje się napis „VIP”.
Cofam się do kokpitu. Pytam kolegów czy wiedzą może, co to za bardzo ważni kibice z nami lecą? Oni, zdziwieni, nie mają pojęcia. Zagadka wyjaśnia się parę minut później.
Pod samolot podjeżdża nam kolejne, bardzo podobne, eleganckie autko, z którego tym razem wysiada pani w żakiecie i spodniach. Pani ma kamizelkę z napisem „Koordynator”. Sprawdza ułożenie czerwonego dywanu, a następnie wchodzi na nasz pokład. Przekazuje mi PAX manifest, czyli listę pasażerów. 16 nazwisk. Męskich. Przejeżdżam palcem po liście – nic mi one nie mówią.
Wchodzę za panią do kokpitu, podaję listę pilotom i pytam, czy kojarzą podobne nazwiska? Nie kojarzą. Pani koordynatorka patrzy raz na mnie, raz na nich, z wyraźnym zdziwieniem w oczach.
– Czy dobrze zrozumiałam, że pytacie o nazwiska pasażerów? – mówi do nas. Odpowiadamy, że owszem.
Ona, jeszcze bardziej zdziwiona, kontynuuje: – W sensie, że nie interesujecie się futbolem? W ogóle? To znaczy, OK, ja to rozumiem, ale tych akurat powinniście kojarzyć… Choć jednego!
Pani pokrzykuje na nas, mimo że cały czas się uśmiecha. Czytam listę raz jeszcze. Parę nazwisk wymawiam głośno, patrząc na kolegów z kokpitu. Oni kręcą przecząco głową. Przenosimy wzrok na panią koordynatorkę.
– Skąd mamy znać Waszych kibiców?! – teraz to ja nieco podnoszę głos.
– Jakich kibiców? – ona wpatruje się we mnie, jakby nie zrozumiała, o czym mówię.
– No, kibiców. Przecież to czarter z kibicami piłki nożnej – tak nam przekazali nasi handlowcy – mówię do niej, zaskoczona, że pani koordynatorka nie wie, co koordynuje.
Mina pani odpowiada mi „WTF?”.
Wtedy nagle doznaję olśnienia, że moje podejrzenia z wycieczki do supermarketu, kiedy to mówiłam kolegom z załogi, że kibicom nie zezwala się standardowo na taką ilość alkoholu, były słuszne. „Jestem genialna” – dopowiadam sobie w myślach, gdy słyszę odpowiedź pani koordynatorki:
– Przecież to nasze gwiazdy piłki, jedna z najlepszych drużyn w tym kraju! Ja wiem, że Wy nie jesteście stąd, ale…
Patrzę na obu kolegów, oni na mnie. Myślimy chyba o tym samym: nasi cudowni handlowcy znów zrobili nas na szaro. Widocznie celowo, z jakiegoś sobie znanego powodu, nie powiedzieli nam, z kim naprawdę lecimy.
Dobrze, że „sprawa się rypła” w tym momencie, gdy koordynatorka jest na pokładzie. Gorzej, gdybym to ja sama dokonała owego odkrycia podczas lotu, konwersując z rzekomymi kibicami. A raczej – rzekomymi gwiazdami piłki.
– Sorry! Nie interesuję się zupełnie futbolem, oni też nie! – wskazuję palcem pilotów. Ci, z wdzięcznością wymalowaną w oczach, kiwają posłusznie głową. Nic nie mówią. Bo co tu więcej powiedzieć?
Pani koordynatorka wzdycha głośno. Na szczęście śmieje się. Chyba z nas. No cóż, nie każdy jest takim kibicem jej idoli.
– Są już w terminalu, parkujemy ich auta i zabezpieczamy ich rowery – mówi do nas.
Prawdziwa „VIP service”. Auta z prywatną usługą parkowania, rowery. Teraz to chyba moja mina mówi „WTF?”.
– Będą tu za parę minut, będę ich dowozić indywidualnie limuzyną, więc zrobimy kilka rundek z terminala, na szczęście to tuż obok, więc dość szybko się uwiniemy – kończy koordynatorka i wychodzi z samolotu.
Patrzę na kolegów, oni na mnie. Ich miny mówią natomiast, że szkoda, iż są pilotami, a nie piłkarzami.
Biorę do ręki raz jeszcze PAX manifest. Wysyłam smsem do kolegi, fana piłki nożnej, trzy pierwsze z góry nazwiska z pytaniem „Kto to jest?”. Kolega odpisuje w ciągu pół minuty. „Boże, nie mów, że lecisz z nimi?! Bierz autografy, a może dadzą Ci dla mnie koszulkę?!”
Nie zdążyłam odpisać, bo limuzyna pani koordynatorki pojawia się pod samolotem. Wysiada z niej „pierwsza tura VIPów”. Wchodzą na pokład.
Przyglądam się im. Nie tylko ich nazwiska, ale także ich twarze zdecydowanie nic mi nie mówią. Wbiegają, szybko i z gracją, zadowoleni, po czerwonym dywanie i pokrzykują coś do siebie. No tak, teraz zaczynam mieć jednak jakieś skojarzenia z boiskiem piłkarskim.
Na pokład wchodzą kolejni. Mamy już całą 16-tkę. Paru panom nie podoba się nasza muzyka pokładowa, którą zawsze standardowo włączam podczas boardingu. Taki typowy chill-out, który nigdy nikogo nie raził. Nigdy do tej pory – futbolowym VIPom nie przypadł on bowiem do gustu.
Wyłączam muzykę. W tej samej chwili wiem już, skąd była ta prośba. Moje uszy słyszą bowiem dziwne – zdecydowanie głośniejsze od naszej muzyki pokładowej – dźwięki, dochodzące gdzieś z tyłu kabiny. Zauważam, że jeden z piłkarzy włączył jakieś dudniące coś z laptopa.
– Ach, macie swoją muzykę, rozumiem! – mówię do nich głośno, ale z uśmiechem, starając się przekrzyczeć tony o charakterze „umc umc”.
Właściciel laptopa podnosi głowę i patrzy na mnie dziwnie, w milczeniu.
Odpowiada mi za to jego kolega z drużyny, zajmujący miejsce z przodu: – To jest TAK ZWANA muzyka, proszę pani…
Po czym głośno wzdycha i wyciąga z plecaka książkę, dodając: – A myśli pani, że czemu ja siedzę tu z przodu, daleko od nich wszystkich?
Kiwam głową, wciąż starając się uśmiechać. Lot już teraz, podczas boardingu, zapowiada się zdecydowanie oryginalnie. A przecież nie zaczęłam jeszcze nawet rozdawać tych 160 piw.
(…)
✈️ (reszta tekstu dostępna w książce, którą piszę – zapraszam już wkrótce do lektury!) ✈️
* powyższy wpis jest częścią mojej powstającej książki. Kopiowanie fragmentów bez zgody autorki jest zabronione. Dziękuję.