Być może widzieliście kiedyś taki obrazek: stewardesa zamyka drzwi samolotu przed startem, macha obsłudze naziemnej.
Albo pilot samolotu kołującego po wylądowaniu macha innym załogom samolotów stojących obok na płycie.
Machanie – z pozoru niepozorna czynność. W lotnictwie ma znaczenie symboliczne.
Osobiście bardzo lubiłam otwierać drzwi samolotu po wylądowaniu. To tak, jakby się mówiło: „Cześć, Ziemio, wróciliśmy!”.
Otwarciu drzwi zawsze towarzyszyło machanie obsłudze naziemnej, stojącej przy samolocie. A oni „odmachiwali” mnie. To już taka swoista tradycja. Wprawdzie czasem w pośpiechu niektórzy o niej zapominają, ale jednak zdecydowana większość machanie wciąż uskutecznia.
Przed startem jest podobnie: nieraz machałam na do widzenia nie tylko obsłudze naziemnej, ale także załogom samolotów zaparkowanych obok nas. Często zdarzało się, że to tamte załogi pierwsze machały do mnie.
Do dziś pamiętam płytę w Nicei, gdzie przez ponad rok latałam regularnie, czasem nawet i 2 razy dziennie. Obok nas stały samoloty Air France i inne regionalne z ich grupy – i bardzo często lądowaliśmy niemal równolegle. My startowaliśmy potem jako pierwsi i niemal zawsze, zamykając drzwi, dostawałam „pa pa” od panów z kokpitu.
Na innym lotnisku we Francji, regionalnym, w każdą niedzielę startował przed nami Ryanair. Ja często stałam wtedy na schodkach samolotu, oczekując na boarding. Dziesiątki razy kokpit Ryanaira machał nam, a my im.
To takie swoiste „pożegnanie z ziemią” i tymi, którzy na niej pozostaną, podczas gdy my przygotowujemy się, by wzbić się w powietrze.
To także oznaka – oprócz sympatii – wzajemnego szacunku załóg do kolegów i koleżanek z branży. I do naszej pracy.
Mimo, iż pracujemy w konkurencji, wykonujemy te same czynności, pokazujemy pasażerom te same wyjścia awaryjne, sprawdzamy te same pasy, radzimy sobie z tymi samymi trudnymi sytuacjami.
Lotnictwo łączy, nie dzieli.
Załogi mijające się w terminalu, w okolicach lotniska, przechodzące w mundurach, mówią sobie zawsze „dzień dobry”, „hello” – cokolwiek. Czasem nawet i wtedy do siebie machamy. I nie ma znaczenia, czy mijamy pełną załogę konkurencyjnej firmy, czy tylko jej część.
Gdy przez kilka miesięcy byłam zbazowana w Wiedniu, mieliśmy biura w pobliżu linii Air Berlin. Uwielbiałam ich załogi. Nasi szefowie walczyli ze sobą o pasażerów, a my wzajemnie się pozdrawialiśmy i zagadywaliśmy.
Nieraz zdarzyło mi się maszerować z/do pracy w pobliżu naszych biur przy lotnisku i mimo, że szłam sama, to zawsze, gdy mijałam pełną załogę Air Berlin, oni zagadywali do mnie pierwsi. Uśmiechali się, mówili „cześć”. Odbierałam to zawsze jako coś w stylu „Hej, koleżanko z branży, miło cię widzieć”.
Kiedyś lecieliśmy z pasażerami – pracownikami jednej z dużych firm we Francji. Było ich tak wielu, że musieli przez brokera wyczarterować dwa samoloty. Jedna grupka dostała się nam, druga – załodze pewnej brytyjskiej linii czarterowej.
Lecieliśmy niemal równolegle. Mieliśmy mieć ten sam serwis pokładowy, podobne standardy, by nikt z ich pracowników po locie nie skarżył się, że ktoś leciał „lepszym”, a ktoś „gorszym” samolotem. Siłą rzeczy jednak nie dało się wylądować równolegle na tym samym pasie. Ktoś musiał być o kilka/-naście minut szybszy.
My akurat dostaliśmy od kontrolera zgodę na lądowanie po samolocie linii brytyjskiej. Gdy dokołowaliśmy już na stanowisko postojowe na płycie, czyli w żargonie lotniczym tzw. „stand”, tamten samolot już tam sobie stał, a pasażerowie właśnie wchodzili do autobusu, który miał zawieźć ich do terminala.
Po tym, jak nasi pasażerowie również opuścili pokład, przyszedł do nas koordynator obsługi naziemnej ustalić, co jest nam potrzebne. Przez krótkofalówkę, którą miał przy sobie, usłyszeliśmy koordynatora, który zajmował się tym drugim samolotem. Prosił o przekazanie naszej załodze, że załoga brytyjska pozdrawia nas serdecznie i pyta, jak nam się leciało z tą grupą.
Gdy skończyliśmy swoje czynności, poprosiliśmy koordynatora, który odwoził nas do terminala, by zatrzymał się pod ich samolotem. Weszliśmy do nich, by podziękować i przywitać się. Okazało się, że wprawdzie mieszkamy w różnych hotelach w różnych częściach miasta, ale to nie przeszkodziło nam umówić się na wspólną kolację wieczorem. Bo lotnictwo łączy, a nie dzieli.
Nie wiem, czy jest druga taka branża,
gdzie pracownicy konkurencji w ogóle nie zwracają uwagi na to, że są z „konkurencji”. Integrujemy się ze sobą jak możemy, przekazujemy sobie wzajemnie informacje o naszych warunkach pracy, szefach, możliwościach. Pomagamy sobie, gdy ktoś straci pracę.
Bo w tak niestabilnej branży, jak lotnictwo, gdzie nigdy nie wiadomo, czy twój przewoźnik wkrótce nie zbankrutuje, nie sprzeda części samolotów, nie skasuje niektórych połączeń, nie zaproponuje ci przeniesienia do innej bazy, a tym samym do innego miasta/kraju – trzeba sobie pomagać i o sobie pamiętać. Dziś pomogę ja tobie, jutro ty mnie.
Niech nasi prezesi żrą się między sobą, rozrysowują słupki w Excelu i obliczają wskaźniki. My nie mamy z tym nic wspólnego, my chcemy tylko latać. Ludzie tej branży to przede wszystkim pasjonaci, z pewnością nie biznesmeni.
Dlatego często kończymy w życiu w różnych dziwnych miejscach, podejmujemy być może niezrozumiałe dla „ziemskich ludzi” decyzje, nie dorabiamy się w życiu fortuny. Bo my nie jesteśmy głównie pracownikami. Jesteśmy głównie lotnikami. A lotnictwo łączy, nie dzieli.
(…)