Podobno każdy z nas ma w swoim albumie choć jedno zdjęcie, które coś mu przypomina.
Ja takich zdjęć mam mnóstwo. Gdy otwieram folder z fotami lotniczymi, pamiętam każdą historię i okoliczności lotu.
Ale przede wszystkim pamiętam ludzi.
To pewnie w myśl tego powiedzenia, że miejsca, w których się było, pamięta się przez pryzmat osób, z którymi się było.
Gdy latasz w dużej firmie, praktycznie każdy rejs wykonujesz z kimś innym. Idziesz niby do pracy, w której jesteś od jakiegoś już czasu, kilku, może nawet kilkunastu lat, a tymczasem za każdym razem pracujesz z ludźmi, których nie znasz. To jedna z wielu rzeczy w lotnictwie, które powodują, że nigdy nie jest tam nudno.
Nowe twarze, nowi znajomi. A po locie być może nowe przyjaźnie, z którymi ciężko się rozstać.
Po jakimś czasie latania naturalne jest, że pewne osoby lubisz mniej, pewne bardziej. Każdy ma swoich ulubionych kolegów, z którymi chciałby latać jak najczęściej. Nie jest to jednak zawsze możliwe.
Linia ustala grafiki na podstawie dostępności każdej osoby, jej doświadczenia, przeszkolenia na dany typ samolotu. Jeśli firma jest duża, trudno, by każdy mógł latać tylko z tymi, z którymi chce.
Jeśli natomiast firma jest mała, jest wręcz odwrotnie: bardzo często latasz z ludźmi, których już dobrze znasz. Po pewnym czasie wiesz już, czy lata Ci się z nimi dobrze, czy źle. Czy potraficie się dogadać, czy wręcz przeciwnie.
Profesjonalizm to podstawa, więc z każdym musisz umieć nawiązać kontakt i pracować w zespole, a raczej w załodze, co jest jednym z warunków słynnej lotniczej maksymy „safety first”.
Nie oszukujmy się jednak, że nie jest tu tak, jak w każdej chyba pracy: z jednymi chciałbyś być załogą częściej, a z drugimi dokładnie na odwrót – gdy widzisz ich nazwiska w grafiku wzdychasz i myślisz: „Uff, to będzie ciężki dzień”.
Gdy wykonujesz głównie loty tam i z powrotem i każdorazowo wracasz do domu, jest Ci o tyle łatwiej, że zamykasz drzwi od samolotu i wracasz do siebie. Zostawiasz ludzi, emocje, wydarzenia.
Gorzej, gdy przyjdzie Ci z mniej lubianymi osobami wykonywać wspólne nocowania, pobyty, a jeszcze gorzej, gdy mieszkacie przez dłuższy czas np. w załogowym domku.
Wchodzisz do kuchni, a kapitan, z którym podczas lotu miałaś scysję, już tam jest. Marzysz tylko o tym, byście szybko zeszli sobie z oczu i wrócili do swoich pokojów.
Gdy natomiast masz wspólne pobyty z osobami, które lubisz,
wówczas lotnictwo jest najfajniejszą pracą pod słońcem.
Do dziś pamiętam wspólne wypady w niektóre miejsca, imprezy (przy tygodniowym pobycie w jednym mieście trudno, byśmy choć raz nie poszli się „integrować”!), nocne rozmowy z koleżanką z załogi w jej pokoju hotelowym, gdzie obgadałyśmy wszystko i każdego.
Momentami zastanawiasz się wówczas, ile tak naprawdę masz lat i czy nie wyjechałaś przypadkiem znów na zagraniczne kolonie.
(…)
✈️ (reszta tekstu dostępna w książce, którą piszę – zapraszam już wkrótce do lektury!) ✈️
*Piszę książkę, w której znajdą się m.in. owe fragmenty, zamieszczane na blogu. Kopiowanie fragmentów bez zgody autorki jest zabronione.